sobota, 17 października 2015

Bałkany 2015 - Grecja na dwóch kołach - dzień 4

Dzień 4 - 30 sierpień 2015
Bośnia i Hercegowina - Chorwacja - Czarnogóra (212 km)


Rankiem w naszym ulubionym kempingu podziwialiśmy pierwsze egzotyczne rośliny, które rosły sobie luźno wokół nas. Zebraliśmy się, pożegnaliśmy naszych gospodarzy i w drogę ku Chorwacji. Plan był taki, żeby na obiad dojechać do Dubrownika.





Zaczęliśmy od Bośniackich gór - serpentyn i pięknych widoków ciąg dalszy... :)











W pewnym momencie Marcin puścił mnie pierwszą mówiąc, że mam jechać cały czas prosto. Tak więc jechałam prosto aż do momentu, kiedy dojechałam do dużego skrzyżowania. Generalnie powinnam się była zatrzymać przed nim i poczekać na Marcina, jako że nie miałam włączonej nawigacji i nie wiedziałam, gdzie jechać i gdzie jestem. Ale jakoś tak zasugerowałam się tym, że przecież mam jechać cały czas prosto, że pojechałam prosto.

Po jakimś czasie zastanawiałam się, czy Marcin jedzie za mną czy nie, bo coś go długo nie ma... Na szczęście się pojawił. W pewnym momencie zaczęliśmy jechać zwężającą się drogą, naprawdę bardzo, bardzo wąską. Zatrzymaliśmy się, bo nie wiedzieliśmy, czy jedziemy dobrze, no i czy na tym skrzyżowaniu wcześniej nie mieliśmy jechać jednak w prawo?




Postanowiliśmy zaryzykować i pojechać dalej... po drodze zaliczając nawet trochę szutrów (widać na filmiku załączonym pod koniec relacji)



Generalnie nie pożałowaliśmy swojej decyzji. Jechaliśmy przez praktycznie opustoszałe wioski, w których znajdowaliśmy tylko zgliszcza domów. Przy każdej wiosce stał słup alarmowy i cmentarz... Widoki były bardzo smutne... Ale zmusiło to nas do refleksji, co robi wojna z ludźmi... jak musiało być strasznie, że ludzie musieli opuszczać swoje domy i uciekać, albo w nich ginęli...

W pewnym momencie dojechaliśmy do jednej z takich wiosek i zatrzymaliśmy się, żeby odpocząć. W tej wiosce stał jeden całkiem nieźle utrzymany budynek - prawdopodobnie kiedyś był to budynek urzędowy i o dziwo, mieszkała w nim rodzina... Niestety nie byli oni zachwyceni, że się kręcimy wokoło i pomachali nam ręką, żebyśmy już sobie pojechali... No to odjechaliśmy...






W końcu dojeżdżamy do granicy z Chorwacją. W oddali widać już upragnione w taki upał morze...


Po stronie bośniackiej puścili nas bez żadnych pytań, nawet o paszport :P. Przed granicą ze stroną chorwacką staliśmy w kolejce. W tej kolejce poznaliśmy Włocha, który właśnie wracał z wyprawy z Serbii i jechał na prom do Włoch.


Staliśmy tak do momentu jak znowu jakiś Chorwat nie powiedział nam, że jak się jest motocyklem, to się nie stoi w kolejkach :). No to znowu podjechaliśmy pod same bramki :).

Po przekroczeniu granicy naszym oczom ukazał się Dubrownik :)







Przejazd przez samo miasto nie był najprzyjemniejszy. Nawet nie mieliśmy gdzie się zatrzymać, a co dopiero zaparkować, żeby choć na chwilę się przejść ulicami miasta. Strasznie dużo turystów. Tłok i na ulicach i na chodnikach. Kawałek przejazdu przez Dubrownik jest umieszczony w filmiku na końcu :)

W końcu obiad zjedliśmy w jednej z dalszych dzielnic Dubrownika. Jedzenie nie było złe, ale też dupy nie urwało. Otoczenie natomiast było mega malownicze :). Wokoło góry i morze... czego chcieć więcej?







Ruszyliśmy w dalszą drogę. Plan był taki, żeby dojechać nad Zatokę Kotorską, rozbić namiot i zaliczyć jeszcze kąpiel w morzu!!!! Trzeba było się w takim razie spieszyć, żeby jeszcze zdążyć przed zachodem słońca :)





Granica z Czarnogórą - tylko formalność. I w końcu dojechaliśmy!!!! Wybraliśmy kemping w miejscowości Konstanjica (Autocamp Naluka) niedaleko Morinj nad samą zatoką. Szybko załatwiliśmy formalności (20 euro za dwie osoby, dwa motocykle i namiot), rzuciliśmy rzeczy i przebraliśmy się w stroje. Szybkie załatwienie trunków w sklepie i biegiem na plażę!!!!








Woda była cudowna!!! Cieplutka!!! Czysta tak, że wokół nas pływały sobie rybki i można było zobaczyć dno. Na zdjęciach załapał się mistrz drugiego planu, który chyba z godzinę pływał z głową pod wodą i oglądał sobie podwodny świat :)






Marcin nawet znalazł kraba :D


Jeszcze spacer i jedzenie...







A wieczorem romantyczny spacer nad morze przy świetle księżyca...



Siedząc sobie tak na plaży i obserwując ciemne góry, nagle zobaczyliśmy światła samochodów... Śmialiśmy się, że "Co za jełopy jeżdżą nocą po górach? Jacyś powaleni muszą być..." Jeszcze nie wiedzieliśmy o tym, że kilka dni później sami będziemy zmuszeni jechać w takich warunkach... 


Kawałek tego, co nas spotkało na filmie/teledysku :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz