niedziela, 11 października 2015

Bałkany 2015 - Grecja na dwóch kołach - dzień 2

Dzień 2 - 28 sierpień 2015
Czechy - Austria - Węgry - Chorwacja (420 km)

Równo o godzinie 8 zbudziliśmy się z zamiarem szybkiego ogarnięcia i wyruszenia w drogę. Postanowiliśmy dzisiaj dotrzeć jak najdalej na południe, docelowo już do Chorwacji, ale jeśli w między czasie poczulibyśmy się zmęczeni, to najwyżej poszukamy noclegu gdzieś po drodze. Kawa, śniadanie, pakowanie i w drogę!!!!



Ze względu na to, że w Austrii są bardzo drogie autostrady (trzeba kupować bodajże siedmiodniową winietę), postanowiliśmy ich unikać. 

Przez Austrię tylko przemknęliśmy z jednym małym przystankiem na szybkie jedzenie pod marketem Billa, gdzie Marcin postanowił wysuszyć gacie - przy okazji skutecznie odstraszając potencjalnych złodziei :P


Przy markecie stał sobie Turek, który wydawał darmowe koszyki do sklepu za kasę!!! Wyobrażacie to sobie? Oczywiście my udając głupich nie zapłaciliśmy mu złamanego centa :P

Tu właśnie jest ten Turek :)


Przejechaliśmy przez granicę austriacko-węgierską i kierowaliśmy się nad Balaton. Z Węgier pamiętam tylko wleczenie się po drodze i wyprzedzanie autobus, autobus, traktor, traktor, traktor, samochód, 6 autobusów, traktor itd. Jakaś masakra :)



Dojechaliśmy w końcu nad Balaton do miejscowości Kesztehely. Generalnie bardzo tam ładnie i za razem tłoczno. Mieliśmy coś zjeść, ale nie mieliśmy gotówki, a tam nie można było płacić kartą. Wypiliśmy tylko kawę i chwilkę rozprostowaliśmy nogi.





Zanim wyruszyliśmy Marcin stwierdził, że założy już kamerkę na kask, gdybyśmy mieli przejeżdżać przez jakieś ciekawe i piękne miejsce. Zamiast jej założyć, to ją zepsuł :P


Na szczęście mieliśmy powertape i kamera została naprawiona i założona :)



W końcu dotarliśmy do Chorwacji. Problem polegał na tym, że było już późno i zaczęło się ściemniać, a kempingu ani widu ani słychu. Co robić? Marcin sprawdził w nawigacji, że najbliższy jest  na Węgrzech!!!! I co teraz? 

Postanowiliśmy jechać dalej na południe i może coś się znajdzie. Jeśli nie, to zawsze pozostawała opcja spania na dziko :).

Dojechaliśmy do miejscowości Virovitica, gdzie nagle, naszym oczom ukazała się brama z napisem Moto Klub Kumovi Virovitica, a za bramą ludzie!!!! Pomyśleliśmy, że pewnie wiedzą gdzie jest jakiś kemping, a że motocykliści, to pewnie pomogą. Wjechaliśmy :)


Wchodzimy do środka, no i wzbudzamy powszechne zainteresowanie. Podeszło do nas kilku ludzi i na dzień dobry wyciągają kielony i rakiję. I że musimy się z nimi napić!!!! My oczywiście, że nie, że prowadzimy, że nie możemy. Na co oni, że w Chorwacji możemy mieć 0,5 promila i że po kielonku jakby nas złapała policja to nic nie będzie. 

Wypiliśmy :P

Zaczynamy wypytywać o kemping. Klimat klubu jak w filmie Sons of Anarchy :P :P :P. Mówią, że kempingu w okolicy nie ma, ale są pokoje do wynajęcia  i że jeden z nich nas zaprowadzi :). No to zbieramy się oczywiście przy powszechnym zagadywaniu, zainteresowaniu i śmiechu :)


Nagle podchodzi do nas facet i nas zatrzymuje po polsku. Wita się z nami, przedstawia i mówi, że możemy nocować w klubie, jeśli chcemy. Na co my bez zastanowienia, że chcemy, że będzie nam miło bardzo :). 

No i wracamy. :) Zostajemy poczęstowani piwkiem oraz strawą składającą się z ryby, papryki, makaronu i różnych innych rzeczy pływających w pysznej zupie :).

Poznaliśmy wspaniałych ludzi. Okazało się, że człowiek, który nas zatrzymał to prezes. Świetnie mówił po polsku, bo mieszkał w Polsce kilka lat. Pracował :)




Była tam jeszcze jedna wspaniała i ciekawa postać. Starszy pan, który jak się okazało też był w Polsce w czasach kiedy stacjonowały u nas wojska rosyjskie, w czasach rewolucji w gdańskiej stoczni. Był w Krakowie, Katowicach i we Wrocławiu i był zachwycony!!!! Przyjechał na motocyklu 50-stce Puch. Okazało się, że jest w księdze rekordów, bo na tymże puchu objechał całą Europę :). To jest gość!!!!








Spaliśmy w ich pokoju, w którym się spotykali i omawiali ważne sprawy. Klimat 100% jak w Sons of Anarchy!!!







Klimat niesamowity. Po spotkaniu wszyscy się pozbierali do domów a nas zostawili w klubie z całym ich dobytkiem i lodówką pełną piwa z przykazaniem, że mamy się częstować. Na wieść, że im zapłacimy za nocleg i gościnę prawie się obrazili!!! Naprawdę wspaniali ludzie!!!!

Zostawiliśmy im kartkę z podziękowaniem i parę groszy :) i nr telefonu Marcina, gdyby potrzebowali kiedyś pomocy (niestety już nieaktualnym numerem - ale o tym będzie osobna historia, która się wydarzyła podczas tej wyprawy :P ).


Wszystko było prawie idealnie - prawie - bo pomieszczenie było w środku lasu i w środku tysiąca komarów, które nas pożerały żywcem!!! Ale w końcu udało nam się usnąć....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz