Dzień 14 - 09 wrzesień 2015
Grecja (231 km)
LINK DO TRASY: Delphi - Kalabaka - Kastraki (Grecja)
Poranek trochę w kiepskim nastroju. Marcinowi się nie chce jechać, jest zmęczony. Jego nastrój udziela się i mnie. W końcu jest to 14 dzień wyprawy - jesteśmy już dwa tygodnie w trasie. No ale zbieramy się i wyjeżdżamy.
Wyjazd z kempingu mnie pokonał. Szutrowa droga z zakrętem i to jeszcze pod górę. Stanęłam w poprzek i zgasł mi motocykl. Marcin po chwili wrócił zobaczyć co jest grane i wspólnymi siłami (instruował mnie słownie) udało mi się wyjechać.
Drugie śniadanie wcinamy pod Carrefour. Jemy to co w kufrach plus to co udało nam się upolować w sklepie. Szybkie siki w krzaki i w drogę.
Droga nudna. Po tym co widzieliśmy przez ten czas właściwie nie robi na nas wrażenia. Byle dojechać do miejsca docelowego. Miejsce docelowe to Monastyry w Kastraki. No i takie widoki ma się rozumieć chcemy!!!! Magia!!! Monastyry to klasztory wybudowane na szczytach skał. Kiedyś nie można było do nich dotrzeć drogą - jedynie można było być wciągniętym na linie. Ale o historii powiemy później.
Dojeżdżamy do kempingu Kastraki. Leje, jest zimno i nieprzyjemnie. Namioty 8 euro. No ale przecież zimno i mamy oszczędzać - wynajmujemy przyczepę kempingową za 20 euro :P.
Przebieramy się, jemy i postanawiamy, że pójdziemy na spacer. Deszcz przecież nie zatrzyma w nas żądzy zwiedzania!!!!
Widoki niesamowite. Skały chowające się w mgle i chmurach, deszcz, wszystko to potęgowało uczucie, że znajdujemy się w magicznym miejscu...
Dochodzimy do jednej ze skał. Oczywiście postanawiamy na nią wejść. Co tam, że leje deszcz, nie mamy odpowiednich butów i nie ma żadnego szlaku. My nie wejdziemy?
Dotykamy skały, podziwiamy widoki... jest pięknie... Trochę mamy problemy z zejściem, ale pomagając sobie na wzajem udaje nam się bezpiecznie dotrzeć do dogi. Mokrzy i zziębnięci wracamy na kemping.
Na kempingu znajdujemy pralkę i postanawiamy zrobić pranie. Nie wiadomo gdzie będziemy spać następnego dnia i czy będzie tam możliwość zrobienia prania, a z czystością mamy na bakier.
Robimy pranie za 5 euro. A że leje jak nie wiem co, to rozwieszamy je w przyczepie :). Marcin chce iść do basenu, ale niestety basen w taką pogodę zamknięty na kłódkę. Postanawiamy iść do restauracji na drinka i kolację. Jem grillowaną jagnięcinę. Muszę przyznać, że ohyda. Dużo ścięgien i tłuszczu. Bleee. Popijam metaxą... czuć aromat winogron...
LINK DO TRASY: Delphi - Kalabaka - Kastraki (Grecja)
Poranek trochę w kiepskim nastroju. Marcinowi się nie chce jechać, jest zmęczony. Jego nastrój udziela się i mnie. W końcu jest to 14 dzień wyprawy - jesteśmy już dwa tygodnie w trasie. No ale zbieramy się i wyjeżdżamy.
Wyjazd z kempingu mnie pokonał. Szutrowa droga z zakrętem i to jeszcze pod górę. Stanęłam w poprzek i zgasł mi motocykl. Marcin po chwili wrócił zobaczyć co jest grane i wspólnymi siłami (instruował mnie słownie) udało mi się wyjechać.
Drugie śniadanie wcinamy pod Carrefour. Jemy to co w kufrach plus to co udało nam się upolować w sklepie. Szybkie siki w krzaki i w drogę.
Droga nudna. Po tym co widzieliśmy przez ten czas właściwie nie robi na nas wrażenia. Byle dojechać do miejsca docelowego. Miejsce docelowe to Monastyry w Kastraki. No i takie widoki ma się rozumieć chcemy!!!! Magia!!! Monastyry to klasztory wybudowane na szczytach skał. Kiedyś nie można było do nich dotrzeć drogą - jedynie można było być wciągniętym na linie. Ale o historii powiemy później.
Dojeżdżamy do kempingu Kastraki. Leje, jest zimno i nieprzyjemnie. Namioty 8 euro. No ale przecież zimno i mamy oszczędzać - wynajmujemy przyczepę kempingową za 20 euro :P.
Przebieramy się, jemy i postanawiamy, że pójdziemy na spacer. Deszcz przecież nie zatrzyma w nas żądzy zwiedzania!!!!
Widoki niesamowite. Skały chowające się w mgle i chmurach, deszcz, wszystko to potęgowało uczucie, że znajdujemy się w magicznym miejscu...
Dochodzimy do jednej ze skał. Oczywiście postanawiamy na nią wejść. Co tam, że leje deszcz, nie mamy odpowiednich butów i nie ma żadnego szlaku. My nie wejdziemy?
Dotykamy skały, podziwiamy widoki... jest pięknie... Trochę mamy problemy z zejściem, ale pomagając sobie na wzajem udaje nam się bezpiecznie dotrzeć do dogi. Mokrzy i zziębnięci wracamy na kemping.
Na kempingu znajdujemy pralkę i postanawiamy zrobić pranie. Nie wiadomo gdzie będziemy spać następnego dnia i czy będzie tam możliwość zrobienia prania, a z czystością mamy na bakier.
Robimy pranie za 5 euro. A że leje jak nie wiem co, to rozwieszamy je w przyczepie :). Marcin chce iść do basenu, ale niestety basen w taką pogodę zamknięty na kłódkę. Postanawiamy iść do restauracji na drinka i kolację. Jem grillowaną jagnięcinę. Muszę przyznać, że ohyda. Dużo ścięgien i tłuszczu. Bleee. Popijam metaxą... czuć aromat winogron...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz